Eskapady...




Znowu tu jestem…
Tu w tych wielu miejscach Szczecina…
Każdy krok przybliża mnie tu…
Nie umiem nawet nazwać tego miejsca…
Bo, mimo, że każda nocna wyprawa
prowadzi mnie tymi samymi Ścieszkami,
to za każdym razem do chodzę w inne miejsce…
Rozpoczynam moją podróż z Rajskiego…
idę prosto miedzy blokami koło fali…
Przechodzę obok ciemnego gabinetu …
Nie, nie przechodzę…
Prześlizguje się jak gdybym bała się,
że ktoś mnie zauważy…
Dochodzę do Papieża…
Stoję tam przez chwile w zamyśleniu…
Cicho czmycham koło kościoła Rodziny…
Siadam na przystanku …
niby czekam na tramwaj, ale wiem ze nie przyjedzie…
Jest już za późno…
Kiedy odczuwam już chłód
otwieram oczy i znajduje się już koło cmentarza…
wyobraźnia wariuje…
milion tekstów tylko w głowie…
Nigdy nieprzelanych na papier,
przez ułamki sekund zapamiętanych…
Biorę głębszy wdech przy katedrze
i stoję już na moście, nad torami…
Odpalam papierosa i widzę szpital na Broniewskiego…
Krok za krokiem, powieki coraz cięższe…
Klucz już w drzwiach a ja dalej myślę,
kogo tak właściwe szukam…
Leże już w łóżku…
I dalej nie wiem, czemu i jak coś mi umyka…
Zasypiam pozornie głębokim snem…
Wiatr się kołysze…
Ptaki powili już wstają, a ja ledwo zasnęłam…
Po niecałej godzinie dzwoni budzik…
Czas już…

Do szkoły…


List do nieistniejącego.....



Dziś znowu nie śpię…
Noc szepce…
A we mnie coś krzyczy…
Chłód ulicy jeszcze bardziej
wyostrza zmysły…
Jestem już na Wernyhory i idę dalej…
Kiedy mijam kościół na Strzałkowskiej
czuje zniechęcenie i żal...
Przecież dobrze wiem,
że nigdy Cię nie spotkam…
Ale mimo to dalej krążę,
bo bardzo mocno kogoś dziś potrzebuje…
Wiem, że Nikogo tam nie ma,
w ciemności miasta…
bo nikt nigdy przy mnie nie był
w czasie nocnych eskapad…
Nikt… wtedy kiedy potrzebowałam…
Dlatego dziś dalej krążę…
Samotnie jak wiatr...
.........
Idę...
Fajka gaśnie, oczy w niebo,
serce staje umierając tego świtu…
Dom już wzywa, krótka spowiedź przy zeszycie…
Już ostatnie słowa kreślę aby skończyć tekst pochmurny,
stawiam kropkę i tak kończę, grzebiąc skutki mej wędrówki.

Hominem quaero



Chmury spowiły polanę…
Głazy zakrywające doliny…
I my kroczący przez morze….
Czy krzyczeć powinniśmy w tej burzy?
………
Patrzę w twe oczy człowieku…
Dary przedwieczne utracone…
Nic już w Tobie ludzkiego…
…..
Kim jesteśmy w tej dżungli?
Wpatrując się w pustkę beznamiętną….
Trwamy w przestrzeni  zranionej…
….
Łokieć mamy już na przeproście…
Twarze obolałe ze strachu…
Kim jesteśmy w tym świecie!?
….
Z Nieboskłonu czystość nas wzywa…
Z oddali niedosiężnej woła nas Ktoś po mieniu….
Nadzieja okrutna  zawodzi….
…..
Lecz dalej słyszymy swe imię…
Dalej widzimy czystość…
Uparcie próbujemy jej dotknąć…
….
Upadając wstajemy…
Nie widząc dostrzegamy najwięcej…
Nie słysząc usłyszeliśmy wszystko…
….
Talitha Kum…
I wszystko stało się piękniejsze…
Bo słowo przeszyło nasze wnętrze…
…..
Jasność  rozbłysła nad polaną…
Głazy utworzyły dolinę…
I my kroczymy przez morze…
Patrząc w oczy Człowiecze,
widzimy najwięcej……

Dzisiejsza wiara....



Brnąc w coraz to większy obłęd,
ludzie idą przed siebie…
Walcząc sami ze sobą
wyniszczamy się nawzajem…
W ciągłym pędzie
za papierowym szczęściem
zatracamy się coraz bardziej…
Kiedy myślimy,
iż wszystko zaraz runie
pojawia się On!
Stwórca…
Wskazuje nam drogę…
Daje nam prawa,
które przybliżą nas do wybawienia
obdarzając nas przy tym
swoją bezgraniczną miłością…
My ślepi i samolubni
odrzucamy jego miłosierdzie
i zaczynamy powoli umierać…
Kiedy tracimy wszystko
przypominamy sobie o Nim…
Czyżby było już za późno?
Nie!
Gdyż Bóg cieszy się z każdego
nawracającego się grzesznika…
I tak żyjemy z ciągłą
alternatywą wybawienia…
Niewdzięczni i samolubni

po prostu żyjemy….

Ostatni raz....



Odmów za mnie zdrowaśkę ten jeden raz,
zanim odejdę stąd w inny świat…
Odmów za mnie zdrowaśkę ten drugi raz,
zanim upadnę, a upadnę na bank…
Odmów za mnie zdrowaśkę ten trzeci raz,
zanim zanurzę się w koszmar snów 
i zostanę tam, po kres lat….
Odmów za mnie zdrowaśkę ten czwarty raz,
zanim zamknę powieki 
po raz pierwszy i ostatni raz…
Odmów za mnie zdrowaśkę ten piąty raz,
zanim zamknę usta w cichy akt…
Odmów za mnie zdrowaśkę tan szósty raz,
zanim skończę opisywać ten przebrzydły świat…
Odmów za mnie zdrowaśkę ten siódmy raz,
aby pamiętać, ile krwi poświecić trzeba 
na ten płacz…
Odmów za mnie zdrowaśkę ten ósmy raz,
abym cicho skonała pośród was…
Odmów za mnie zdrowaśkę ten dziewiąty raz,
aby świat zapomniał o złych ludziach pośród nas…
Odmów za mnie zdrowaśkę ten ostatni raz,
By zapomnieć ile kosztował cię ten trudny szlak…
Na końcu jeszcze tylko chwałę Ojcu oddaj 
i odejdź w ciszy bym tłumaczyć ci wiele nie mogła…
Po znaku krzyża zapomnij o mnie i idź dalej,
by przejść świat ku Bożej Chwale…
Ja postoję tu jeszcze przez chwilę w zamyśleniu…
Później spojrzę jak zwykle w niebo i z głębokim żalem
odejdę w milczeniu….

Terapia...




Bezsenne noce…
Bezsenne dni…
Bezsenne emocje…
Tyle twarzy, tyle uczuć, tyle gniewu…
Tłumy ludzi dziś tu były…
Tu gdzie myśli odgrywają swa bezcenną eskapadę…
Kilka minut i narasta to szaleństwo,
oczy nawet go nie dojrzą, może jedne,
te wpatrzone…
Jakby chciały coś powiedzieć, lecz nie mogą, nie chcę wiedzieć…
Nie dostrzegam przez sekundy 
tych wyrazów w ludzkiej duszy…
Jednak wyraz oczu znany,
tyle razy już widziałam
te spojrzenie i powagę…
Serce wali tak okrutnie,
pokazuje jak go boli, kiedy kłamie
własne wnętrze…
Lecz ja nie drgnę na te słowa,
bo wiem ile siły mi potrzeba
aby podjąć dziś kolejny trudny temat…

Dzień dzisiejszy...



Ranek nastał…
Przez noc całą gdzieś chodziłam…
Twarz przemywam,
wzrok podnoszę i dostrzegam dziwkę w lustrze…
Patrzę głębiej oczy widzę…
Chyba smutek dziś odczuwam…
Nie wiem w sumie,
nic nie czuje…
Swe uczucia tylko w lustrze
mogę poznać i gdzieś nazwać…
Czarne spodnie biała bluzka
i do tego marynatka…
Trzeba ukryć podły humor
i paskudna noc w swym towarzystwie…
Nikt nie pozna, że umieram…
Nawet przez myśl im nie przejdzie,
że dziś konam przez uczucia,
które szarpią moje wnętrze…

Bez zmian....



Wstajesz…
kilka monotonnych porannych czynności…
Później praca, szkoła…
w międzyczasie jakiś obiad…
I pytanie nieustanne…
Czy to ważne? 
Spać już idziesz…
Rano wstajesz…
kilka monotonnych porannych czynności…
Później….
Zaraz, Zaraz! To już było?!
Dejavu? Dzień świstaka?
Nie… Data inna…
Lecz czynności są nie zmienne….
Obłęd w koło niczym posmak
zimnej szpady tuż na szyi czujesz ostrze…
Ciągłe czyny, takie same…
Bez skutecznie pragniesz zmiany!
Rok za rokiem i nadeszła
jedna zmiana…
Dziś spokojnie leżysz w grobie…
Żadnej zmiany już nie pragniesz
w końcu czujesz ze odpoczniesz,
lecz bez zmiany położenia…

Być Tu...



Być tu muszę...
Z powinności nie przymusu...
z chęci szczerej i miłości...
...
Być tu muszę...
Dziś z rozkazu i stwierdzenia,
że innego świata nie ma...
...
Być tu pragnę...
Bo inaczej już nie mogę...
Nie chcę ranić i zawodzić,
więc dziś jestem, mimo woli...
...
Być tu chciałam....
Lecz inaczej nie umiałam....
Ciałem dalej tutaj jestem...
Sercem, myślą w innym świecie...

...

Jestem....
Nie zależnie gdzie i kiedy....
Ważne tylko jak odejdę...
Może w ciszy i radości...
Albo głośno w samotności...

...

Być TU muszę, pragnę, jestem....
I tak umrę kłamiąc siebie.......



Sny...





Śpisz tak ciszo i spokojnie...
Delikatnie stąpasz w sobie...
Coś Ci mówi, że to jawa,
lecz logika podpowiada,
 że świat inny Cię otacza...
Biegniesz na przód za marzeniem,
innym razem przed cierpieniem...
Widzisz wiele ludzi wokół,
znacz te twarze, lecz niepokój
alarm wznosi...
Bywa czasem żeś ofiarą,
albo z boku stoisz twardo...
Nigdy nie wiesz co się stanie
i tak tańczysz w sobie samym...
Kroki proste, dobrze znane,
podświadomość gra na harfie....
Stąpasz lekko i odważne,
nie wiesz nawet, co się stanie
gdy melodia zmieni barwę...
Zaczniesz wtedy się potykać
i obudzisz się przy krzykach...
Nie zrozumiesz chyba nigdy
ile prawdy drzemie w ciszy...
Nie powstrzymasz i nie wygrasz,
możesz tylko wyprzeć się tych faktów,
lecz powrócą w nocnym tańcu...

Zaufanie....


Odnaleźć Ciebie chciałam, 
lecz nie umiałam… 
Ujrzeć twe oczy pragnęłam, 
lecz nie od niechcenia… 
Przytulić się, lecz bez chwili zwątpienia… 
Nie zdołałam Cię nawet zapamiętać… 
Wiec wstałam i bez pożegnania odeszłam
ku kresu dnia gdzie czekał na mnie nowy świat… 
Ty patrzyłeś, swymi hebanowymi oczami za mną, 
z nadzieją że może chociaż się obejrzę… 
Że może za tęsknie… 
Czasem tylko cichymi popołudniami czuje, że kogoś tu brak… 
Pijąc herbatę i obserwując zbliżającą się burzę odczuwam dziwny smutek… 
Parząc o świcie kawę czuje żal i strach… 


Kim jesteś, że tak bardzo Ciebie mi brak! 

Wybory...



Ponurość ścian duszy…
Lecz wewnątrz coś więcej…
Samotność przestrzeni …
Lecz w głębi jest więcej…
Ból krajobrazu….
Lecz szerzej barw  więcej…

Patrząc nie widzieć…
Mówiąc bez dźwięczne…
Walcząc ze światem w ciszy bez szelestnej…
I dostrzec człowieka w tej małej istocie,
bez cienia przekleństw…

Tak żyć… Tak umierać….
egzystować, poniewierać...
Tak kraść i zabijać…
krzywdzić i poniżać….
Być tak jak chcą i nie chcieć być…

Kim być ?

Tak żyć…Tak umierać…
I upadłych dłonią wspierać…
Tych najmniejszych nie kochanych
wziąć pod skrzydła, leczyć rany….
Tych samotnych przewróconych
wziąć na bary, przejść przez ogień…

Jak żyć… Jak umierać….
Jak to wszystko tu pozmieniać…
Jak ogarnąć mroki duszy…
Jak rozświetlić ogrom pustki…

Wiele pytań … Wiele myśli…
Jakich użyć argumentów
by wyjaśnić ogrom głupstwa,

które spłodził świat zawistny….

Strach....



Milczenie twoje jak miecz obusieczny wnętrze me rozpoławia…
Wzrok twój jak lina na szyi się zaciskająca…
Dotyk jak ogień trawiący kończyny…
Zapach ja gwoździe w potylice…
I śmiesz jeszcze pytać, co jest nie tak?!

Satysfakcją jest każdy nerwowy ruch…
Przyjemnością każde niepewne spojrzenie…
Ulgą każde szybciej bijące serce…
Rozkoszą uświadomienie, że to ty nami kierujesz…
Szepcesz imię swoje nadane przez wszechświat…
Cedzisz je przez wyimaginowane
zaciśnięte w grymas śmiechu usta…
Gardząc swoja bliźniaczą siostra odwagą
przejmujesz nad nami władzę i chwila twojej nieuwagi …
Przegrywasz… bo kiedy emocje zejdą
pozostaje wspomnienie i śmiech,

który niszczy twój srogi wizerunek…

Współcześni patrioci...




Deszcz dziś pada 
twarz we krwi… 
Posmak bólu, zapach zdrady… 
Świat się zemścił zbyt brutalnie
na człowieku, który pragną 
wygrać z kłamstwem… 
Kroczy pośród pychy i obłudy, 
drogą zemsty i oszustwa, 
chcąc zwyciężyć, przegrał z życiem 
używając broni, którą zwalczał… 
Nikt nie pomógł buntownikom 
choć nas wielu kroczy w boju… 
Wiedzieliśmy, że przegramy 
bo całości nie tworzymy… 
Wszyscy z celem jednym w bitwie 
lecz osobno stojąc w walce… 
Teraz kroczy w smutku naród 
już umiera w nim nadzieja 
na poprawę tego świata,
który w żart ich życie zmienia…

Ja z popiołu....



Myśli moje dziś zachwiane....
Serce w drzazgi połamane....
Usta pragną wody prawdy...
Czym ja jestem w tej rozpaczy...
Chyba tylko już hałasem...
Kiedyś ciszą, dzisiaj krzykiem...
Niegdyś dzieckiem, dziś dorosłym...
W mnie morze uczuć płonie a me ciało jest spalone...