Jestem druga...



Pierwsza jest spokojna i lubiana….
Często prosi mnie o teksty…
Jest radosna, pozytywna
zawsze wierzy w lepsze życie…
Wierzy w Boga w ludzkie dobro…
Kawałami rzuca wszędzie…
Jej przypadło rozmawianie i gadanie
z każdym człekiem…


Jest i trzecia…
Ciężka sprawa…
Zło, agresja, przemoc wielka…
Jest obrońcą jak i katem…
lubi patrzeć i zabijać…
Ironiczna i cyniczna jest, na co dzień….
Skrywa sekret…
Nie wiem, jaki…
Jest wkurzona i potężna…
Jej przypadły sytuacje trudne oraz skrajne…

Jestem druga…
Pisze teksty…
Różnorakie czasem z prośby, tamtej dwójki…
Lecz ogólnie i na co dzień
jestem cicha i samotna…
moją cechą jest ponurość
stąd Ponura tak wybrałam…
Jestem dobra w obserwacji…
I wyżywam się rysując bądź też pisząc do szuflady…
Mi przypadła analiza mego wnętrza…

Wszystkie trzy jesteśmy jednym stworem…
Każda z twarzy ma swe imię …
Pierwsza Rita
Ja Ponura
Trzecia Cień
Wszystkie razem mamy imię …
Każda postać w dniu codziennym daje
różne swe zdolności głównej twarzy…
Lecz gdy wojna w głowie rośnie
ta konkretna władzę obejmuje….

Tyle mogę dziś powiedzieć, o tym,
co w tym wnętrzu wybadałam…
Spokój względnym dziś odczuwam
już ucichła wielka wojna, która
trwała prawie miesiąc…
Coś się zmienia w tej przestrzeni
jak by miało coś nas zmielić
i na nowo w jedno skleić……

Wschód słońca ...



Świt przelany jest barwami…
Zapach aromatycznej kawy przeszywa mnie do granic…
cichy śpiew ptaszynek koi wszystkie zmysły…
Wiatr wiejący czule mnie oplata…
Każdy kolor dzisiaj inny…
Czerwień z pomarańczą, jakby żółć przebiły…
Błękit nieboskłonu morski jest jak nigdy…
Drzewa, trawa, rosa, dzisiaj miażdżą słowa…
Oczy patrzą i aż bolą…
szkoda mrugać, barw tak wiele…
Zapach, znów przeszywa wnętrze…
On kojarzy mi się z dzieckiem…
Za dzieciaka te zapachy były jakieś częstsze…
Piękno wschodu, piękno tutaj do około…
Kiedyś myśli moje próżne
uważały, że to bajka…
że to snem jest wszystko wokół…
Kiedyś nawet z samym Bogiem się mierzyłam…
Dzisiaj patrzę i nie wierze jak to wszystko
harmonijne, dokładnie jest złożone…
Sama nigdy bym do tego nie dotarta…
Nie stworzyła…
Nawet przemyśl by nie przeszło, takie piękno …

Stwórco drogi, dziś w pokorze zginam karku
i wyznaje, żeś Ty mistrzem krajobrazu…
żeś cudownie stworzył wszechświat,
z tą harmonią i finezją
jesteś mistrzem, arcydziełem…
Ja natomiast, zwykłym zerem…
Dzięki Tobie Boże drogi, mogę w ciszy
krajobrazu kontemplować Twoje drogi…

Egoizm...





Ja….

O Narcyzmie dziś napisze…
Człowiek zapatrzony w swe odbicie….
Ja nim jestem, jednak z innej perspektywy…
Narcyzm widzi jak jest świetny,
zajebisty i wspaniały…
Ja dostrzegam same wady….
Każde słowo coś ukrywa...
Każdy wyraz kłamstwo skrywa…
Nie ma we mnie nic dobrego,
Ja dostrzegam tylko niemoc…
….
Jestem skazą w swym gatunku…
Szmatą, brudem i gangreną…
Strach posiadam, lecz zmieniony…
Nie chcę skrzywdzić żadnej strony…
Wiem jedynie, jakie zło tu tworze...
Jak potrafię zmiażdżyć dłonie,
wyciągnięte w moją stronę…
...
Czarne myśli…
Czarne słowa…
Nawet krew czarniejsza we mnie…
Tego brudu nie umyję…
Tego brudu nie wyczyszczę…
Jakby wypisał się we me serce…
Jakby częścią ciała nagle został…
Każdy okruch mego ciała,
jest oziębły i podstępny….
Bród mój pragnę jednak ukryć…
I tak rodzą się oszustwa…
Smród na szczęście ludzi z dale informuje,
że coś w duszy mi się psuje…
….
Czemu dalej przy mnie trwają!
Jestem przecież dziś poczwarą!
Nie rozumiem…
Nie pojmuję…
Czemu nie potrafię ich odstraszyć…
Przecież widzą tą szkaradność!

Narcyzm we mnie dzisiaj rośnie….
Lecz odwrotny nie z tej strony…
Mam to w nosie czy to chore…
...
Wiem jedynie, że bród rośnie………

Życie...


Wiele wizji i teorii
miałam względem życia….
Jedna brzmiała coś o gwiazdach,
że dalekie są i piękne…
Lecz gdy bliżej się podfrunie
to na popiół zetrą dusze….
Później coś tam o kalectwie
wybrzmiewało z moich palców…
że tragedia i ohyda…
że naprawdę lepiej umrzeć…
Jeszcze inna, o kopaniu grobu sobie…
Była nie zła, lecz dziecinna….
Przed ostatnia coś o świecy założyłam…
jakieś pierdy tam też wplotłam,
bo nadziei mi zabrakło…
Była i ostatnia…
przykra była ta teoria zakładała
mord, cierpienie….
Do niej wracać chyba nie chcę…
Dziś powstanie nowa wizja….
Oby lepsza i trafniejsza była od poprzednich chorych wizji…






Ocean wspomnień…
Fale emocji…
Przestrzeń otwarta niczym nie skażona….
Chmury i wiatr gdzieś w oddali,
czym są, się jeszcze okaże…
Biała żaglówka….
Przecina ocean
życiem nazwany….
Zbliżają się chmury …
nowe wyzwania, chwile przeróżne…
Wiatr jest przestrzenią, ludźmi, pieszczotą …
Wszystkim, co może
napędzać i zwalniać…
Każda burza czy huragan,
może być tu traumom,
kaleczącą nasz okręcik…
....
A za sterem, Stwórca stoi…
Człowiek często pasażerem,
często drogę pragnie wsazać
  jak, którędy, kiedy, gdzie... chce płynąć….
I tak oto okręt płynie…
Śmierć to wyspa, cel jedyny….
Stwórca wie, gdzie ta najlepsza…
A my kurs zmieniamy
i w ten sposób dopływamy do ciemności…
gdzie chłód i kamienie miażdzą maszty i nadzieje…
...
Płyńmy dalej bez obawy…
Sam Bóg stoi za sterami, pocóż stresy, niepokoje…
On za ndorgę do wieczności....

Płyńmy dalej.......

Ludzie... Człowek..."ty"....



Tłum spocony, krwią splamiony…
Zło krążące, czyhające na potknięcie i zbłądzenie…
Inni ludzie patrzą tylko jak Ci serce wydrzeć z Piersi…
I w tym tłumie "ty" stojący…

Wzrok ten sam…
Uśmiech wrogi…
Co masz w głowie?
Jaki podstęp znów uknułeś…
Dziś kolejny teatr odstawimy…
Ja udając, że jest dobrze…
Ty udając, że chcesz dobrze…
Będziesz czyhał i polował,
aż mnie dorwiesz w swe ramiona…
Znajdziesz moment samotności…
Stworzysz moment bezludności…
Wcielisz plany swe złowieszcze…
Później zmiażdżysz i rozdepczesz …
Tak jak zawsze wsadzisz słowa…
Dziwka, kurwa, szmata brudna…
I odejdziesz jak najdalej…
Cel jest przecież osiągnięty,
co pragnąłeś, to se wziąłeś…

Takie prawa rządzą światem….
Każdy człowiek coś z mordercy,
psychopaty i złodzieja nosi w sobie...
co z tym dalej?
Trudna droga…...

Ludzie........



Dzisiaj nie będzie tekstu, jaki zazwyczaj piszę….
W sumie też jak zwykle będzie to przemyślenie, ale mający inny wymiar…

Wiele w życiu widziałam pomimo lichego wieku….
Swoje też przeżyłam nie wchodząc w konkrety i w przechwałki jak bardzo do dupy było….
To nie jest ważne…
I na podstawie własnych doświadczeń, kiedyś wywnioskowałam, że świat jest taki, jaki go tworzymy…
Ale od dawien dawna zastanawiałam się, co tworzy nas? ( Nie chodzi mi i cud stworzenia istoty o nogach, rękach i całej reszcie… ) chodzi o naszą psychikę.
No, bo tak, pewne doświadczenia kształtują nasze zachowania reakcji i inne pierdoły… a że w większości jesteśmy pokiereszowani i wypaczeni w większym lub mniejszym stopniu to wielu z nas miało sporo wydarzeń mniej lub bardziej nieprzyjemnych. Idąc tym tropem to wnioskuje, że nikt nie skrzywdzi nas bardziej niż drugi człowiek…. I tu można sobie wpisać, co tam chcecie mama, tata, siostra, brat; czy „kij” wie, kto tam jeszcze….
Ale tu rodzi mi się kolejne pytanie, co się stało tym naszym „oprawcą”, co im się w życiu pierdyknęło tak bardzo, że teraz oni odstawiają manniane…. I drążąc dalej idziemy przez babcie prababcie pokolenia przechodząc przez wojny, ( które niewątpliwie zniszczyły psychiczne i poryły wielu) i dochodzi do….
Jedni tu dochodzą do małpy… inni do ryby, czy tam bakterii ( nigdy nie kleje jak tam z tą wydumaną ewolucją to wyglądało….)
Ja sobie dojdę do Adama i Ewy… ( nie wykluczam tutaj zdrowej ewolucji, bo człowiek od dawien dawna musiał się przystosowywać do obszaru, w jakim mieszkał świetnym przykładem tego jest rasa… Chińczycy inaczej się dostosowali, Indianie, Afroamerykanie, co byście mi rasizmu nie zarzucili…)

Dobra tak czy siak Adam i Ewa…. Oprócz tego, że wylecieli z raju ( wg. Pisma Świętego), Co tam poszło nie tak… nikt ich nie skrzywdził no, bo wierząc w wersje Biblijną to oni są Pierwszymi rodzicami…. Wiec, co tam poszło nie tak, że jeden z ich synów zabił drugiego mogłoby się wydawać, że przecież spoko rodzinka bez skazy ( oprócz poleceniem z Szefem trochę w ciula….)


W sumie ten wywód jest o kand tyłka, bo do niczego nie zmierza…. Sedno tego jest takie, że ludzie ( nie wszyscy), ale pewną grupa zaczyna mnie bardzo denerwować, ( co by nie użyć serii bluzgów)
I nie czaje, co tym ludziom w baniach siedzi…. A jeszcze bardziej przerażające jest to, że w większości z nich mam racje, co do ich zranień… wypaczeń….
Może jestem taka jak Oni?
Poskładana z różnych elementów zła….
Dzięki czemu umiem przewidzieć ich ruchy i je zrozumieć…
Posrane…. Ale jak dorwę kiedyś jednego z drugim frajerów krzywdzących ludzi, których znam….
Noooooo….
 To współczuje…..




Szóstka przebrzydła....




Wzburzone morze…
Nieugięty  wiatr…
Okrutna ziemia…
i gdzieś pomiędzy ja…
Przebrzydła szóstka nie daje mi spać…
…..
Fala przybiera na sile…
Oddech już płytki…
Ciało w rozdarciu, w bólu najczystszym…
Umysł w panice w połogu cierpiący…
Serce gdzieś bije, lecz mało istotne…
…..
Wiatr drzewa łamiący…
Wzrok gdzieś utkwiony…
Nadziei nie szuka…
Oddech wzburzony
grymasem rozpaczy…
…..
Ziemia jak głaz popękana…
twarz mokra od wody
oczy wpatrzone…
Lustro nie powie,
co w duszy łomocze…
…..
Ja…
Narcyzm zmieniony…
Zło widać w każdej odsłonie…
Nie dostrzec iskierki, zalążka światłości…
Mieć takie serca jak otchłań skażona…
…..
Sześć snów po kolei…
czasem losowo…
bywa, że na raz, jeden z drugiego…
sześć przekleństw i kłamstw zakorzenionych…
i od początku…

Raz…
Dwa…
Trzy… Cztery…
Pięć…
Sześć…
I koniec snu tej nocy……






Zombie sny...




Zombie…
O nich tutaj nie pisałam,…·
Choć w prywatnych notatkach zajmują sporo miejsca….
Ogólnie patrząc na filmy z tymi istotami to hmmm
w zasadzie bardziej bawią, niż przerażają…
Ale w snach…
Nienawidzę dziadostwa….
A najgorsza wersja to zombie niemowlaki…
Dramat…
Chociaż i tak wole zombie od pieprzonej szóstki …
Bynajmniej budzę się w miarę normalnie…
……..

Domy w ruinie…
Ulice skąpane krwią…
Gdzie nie gdzie ludzkie mięso….
Ty gdzieś kroczący, potem oblany…
Szelest najmniejszy wychwytywany….
W dłoniach pręta kawałek
ze ściany wyrwany…
Słyszysz już chordę trupów w oddali….
Znajdujesz mieszkanie…
Zabijasz martwego aby odsapnąć,
choć trochę…
Sen …. Zapomnij ….

Stoję przed lustrem…
Lecz w lustrze ktoś inny,
niby podobny z uśmiechem przedziwnym….
Patrzy się na mnie na ziemię wskazuje…
spoglądam zdumiona i w krwi czyjejś stoję…
postać się cieszy ….
Brzuch mi rozcina…
ja z bólu chce krzyczeć….
Patrzę w odbicie, coś w rękach już trzyma….
Patrzę na dłonie i trzymam w nich postać….
Niczym niemowlę, lecz jakieś paskudne…
jednak po chwili oczy otwiera
i pragnie mnie pożreć, już szyi dosięga….
Podłoga zarwana ja spadam z wysoka….
Upadam na ziemie, łamię się cała…
Małe potwory, zombie okrutne…
Czuje już tylko ból moich mięśni, ·
które w spokoju budzą mnie w słońcu….
W łóżku wciąż leże …·
druga trzydzieści…
wstaję więc z wyra…
I tak już nie pośpię…

Dorosłość....




Marzenia…
Czym tak właściwie są…
Ja nie mam marzeń…
Mam plany, które są realne…
Z większym lub mniejszym trudem wykonalne…
Ale nawet w tych planach
nie wybiegam zbytnio w przyszłość…
Żyje wspomnieniem marzeń…
Pamiętam niewiele…
Chciałam lecieć na księżyc…
Dziś myślę, że podświadomie chciałam uciec….
Marzyłam ze wymyśle lek na super siłę…
Lub czytanie w myślach…
Dziś wiem, że pragnęłam kontroli….
Marzyłam, że będę bogata i kupie sobie wyspę…
Tak, tu chodziło o samotność…
Tego wszystkiego chciałam…
I ubrałam to w formę marzeń….
Tyle pamiętam…
To i tak dużo…
Wiem kiedy przestałam marzyć….
To uczucie jest, jak gdyby ktoś postawił cie na Jowiszu…
Człowiek choćby chciał nie pokona tamtej grawitacji….
W zasadzie Ziemskiej też nie pokonamy…
Marzenia…
Czy tak wygląda dorosłość? Bez marzeń?
Jeśli tak to chyba kapkę za szybko dorosłam…
Już jako nastoletnie dziecko nie miałam marzeń….





Pare rysunków na dziś ...






Trzy twarze....



Trzy twarze walczą znowu we mnie….
Pierwsza jakby racjonalna, cicha i opanowana…
Druga… roztańczona i zabawna… 
od imprezy do imprezy by biegała…
Trzecia… nieprzewidywalna…
Mord i przemoc nią kieruje…
Jest obleśna…
nic nie czuje…

Obłęd w głowie mi się szerzy….
Szukam schronu lub ucieczki….

Lecz jak uciec z własnej głowy?

Jakby części we mnie niezłożone w jedną całość…
Każda, co innego krzyczy…
Każda inny wariant życia mi wybiera…

Czy tu pomoc można wezwać?
Przecież nikt do głowy mi nie wejdzie…
Nie ułoży, nie ogarnie tych wariacji…
Twarze krzyczą…
Serce w drzazgi połamane…
Umysł rozszarpany od natłoku informacji…
Oczy suche jak pustynia….
Ciało brudne i szkaradne…
Pozostała dusza moja…
Kiedyś może będzie wolna…
Kiedy Stwórca ją przywoła
wtedy może przyjdzie ulga …

Trzy dziś armie spacerują w mojej głowie
wojna zbliża się w oddali….
Trzy przeróżne moje twarze
pragną rządzić na mej twarzy…
Ja usiądę na trybunach i popatrzę na tą rzeźnię…
Nie mam broni ani armii, aby mierzyć się z twarzami…
Nie mam woli tak potężnej, aby wygnać trzy istoty…

Czekam dzisiaj, w ciszy wojny
na zwycięzcę tej „choroby”….





Żniwiarze dusz....



Noc…
Żniwiarze dusz już ruszyli…
Ofiary w szczelnych klatkach snów
nieświadomi niczego powoli dogorywają…
Wybiła godzina mroku…
Piekła wkrada się w nasze sny…
Walka…
czasem się budzimy…
odczuwamy wtedy strach….
Strach?
Abstrakcja!!!

Strach nie istnieje…!
Człowiek boi się tego co nieznane….!!!

A może nie…?
Strach….

serce bije coraz mocniej,
oczy za mgła widzą już tylko sylwetkę,
jakikolwiek ból już nie istnieje…
bo wszystko co czujesz jest tysiąckroć
mocniejsze i twardsze….
kiedy już opadnie panika
i wypełni cię do cna niemoc…
kiedy staniesz się już tylko rozszarpanym mięsem...
gdzieś tam w środku...
zamykasz oczy i umierasz właśnie tam w środku…
kiedy skończy, leżysz gdzieś…
nie ważne gdzie…
podnosisz się z godnością i z podniesioną głową
aby pokazać, że niby to jeszcze masz….
nie, nie masz tego!
ty o tym wiesz on o tym wie….
związujesz włosy i wychodzisz…
później przepełnia cię tylko
czystej formy nienawiść….
do siebie… za tą właśnie niemoc…
i kolejny raz żniwiarze zebrali swoje żniwo….
lecz kiedy wstaje słońce
zapominasz o wszystkim i budzisz się
rześki i żywy, aż do kolejnej nocy….
Pewnego dnia po porostu obudzisz się pusty…
Bo wszystko co w tobie było
zgarną żniwiarze dusz…
Pytanie czemu tak właściwie kiedyś do ciebie przyszli?
bo kiedyś poczułeś niemoc i otworzyłeś się na ich nienawiść…
Stałeś się ich własnością władając ich bronią….
Żniwiarze dusz już ruszyli...
Noc.....




Czarna Madonna / Ojczyzna




Matka jedyna
niczym drzewo na zeschniętej ziemi…
Najważniejsza…
Ona jedyna…
Tłum jej dzieci
tych najszczerszych
w sercu z bólem dół już kopią…
Nie ma słów, by cierpienie ich opisach,
nie ma łez aż tylu, aby ogrom żalu wylać…
Nie ma rąk by ten ciężar dziś podźwignąć…
Matko droga…
Twoje dzieci tak przeróżne,
jedne hańbą Cię okryły,
inne walczą o twą godność…
Matko ….
Co się stało z twoją przepiękną
jasną twarzą…
Blizny, które nigdy już nie zanikną…
Matko moja…
Choćbyś nawet w ogień weszła
bez wahania będę kroczyć
tuż za Tobą…
Jeśli czasy przyjdą srogie,
stanę z przodu i ochronię Cię przed wrogiem…

Noszac w sobie odrzucenie?



Patrzysz na mnie dzisiaj srogo…
Tak głupotą błyszcze w świecie…
Mówisz od mnie bardzo szorstko…
Wiesz, że nie będę dzisiaj z Tobą…
W dniu dzisiejszym…
Jestem krzykiem wśród rozpaczy…
Krwistym stekiem na sawannie…
Ladacznicą w ostrych barwach…
Oka błyskiem przy wystrzale…

Jestem złością twego Ego…
Wonią siarki przy kościele…
Będę szmatą i jęknięciem
jeśli skończę życie w świecie…
Nie chcę uczuć twych i troski…
Chce jedynie uczciwości…
Pragnę prawdy i szczerości,
nie milczenia w samotności….

Jestem brudem pod paznokciem,
blizną, raną i kalectwem…
Narkomanem bez strzykawki
i popiołem bez zapałki…
Stanę cicho i bez trudu papierosa,
na otwartym sercu zgaszę…
Kiedy usta moje wypowiedzą
mój największy w życiu sekret
stanę w prawdzie z własnym wnętrzem…

Lecz dziś noszę w sobie skazę, tak ogromną,
iż świat musi mnie odrzucać…
Nie ich winą jest, że bestia wyszła
z klatki ... Lecz ich winą będzie
jeśli do niej nie powróci…..

Bo cierpię….




Drga kręta…
oczy w mroku…
serce w gardle…
twarz cierpiąca…
Moje dłonie drżą na wietrze…
Już nie umiem kłamać Ciebie…
Chyba proszę o samotność,
albo ciszę moich myśli…
Może siłę lub odwagę…
Nie wiem w sumie, bo dziś cierpię…
Może jestem jakaś dziwna…
Zbyt naiwna i dziecinna…
Zagubiona w własnych myślach
i zalana strachem czystym…

Stoję dzisiaj na wprost Ciebie…
Pomórz bracie, bo dziś cierpię…

Emocje...



Gładka tafla jeziora, gdzieniegdzie ciemne ptaki przelatują…
Słońce w najwyższym punkcie i daleko delikatne chmurki…
Na twarzy czuć podmuch wiatru, który wichurę nie zapowiada…
Żaglówka delikatnie zaczyna przecinać spokojną wodę…
Ciemne chmury powoli zbliżać się zaczęły…
Wiatr zaczyna się wzmagać na skórze powoli odczuwam chłód…
Ciemne chmury już nade mną…
Pierwsze krople deszczu nie zapowiadające jeszcze kataklizmu…
Lecz chmury coraz czarniejsze…
Żaglówka coraz niebezpieczniej reaguje na każdy kolejny szkwał…
Zaczęło grzmieć a wiatr zamienił się już w wichurę…
Maszt jak zapałka złamał się w pół i łódka niczym papierowa zatonęła…
Rano na brzegu znaleziona strzępki masztu oraz ubrania…
Ciała oraz wraku nigdy nie odnaleziono…
Zatonęły z głupotą, pychą i niedojrzałością……..

List do siebie...



Wiesz jakie to uczucie kiedy czujesz, że nikt Cię nie kocha?
Wiesz jakie to uczucie kiedy wiesz, że to Twoja wina?
Bo przecież nigdy o to nie zabiegałeś…
Nienawidzisz tej całej miłości…
Mógł byś zrobić wszystko aby ją zniszczyć…
Wiesz jakie to uczucie?
Ja wiem…

To całe wyczekiwanie na miłość, dobro, szczęście
to przecież pic na wodę…
Wiem że wiesz o czym mowie…
Bo masz to wszędzie gdzie się rozejrzysz…
Ty tylko tego nie chcesz, może się boisz…
nie wchodząc w żadne polemiki religijne
chcesz wierzyć, że miłości, szczęścia, dobra nie ma…
Patrząc na ludzi czujesz się pusty…
Czujesz, że to nie twój świat, nie twoje miejsce…
Ze smutkiem i dziwną nostalgią patrzysz w gwiazdy, niebo
z nadzieją, że może nie przynależysz do tego gatunku, świata, galaktyki…

Ile jeszcze będziesz się okłamywał, że tak właśnie jest?!
Tak wiem to wygodniejsze…
Bo tylko ta nadzieja trzyma cię w pionie…
Ile razy jeszcze będziesz się patrzeć na mnie w lustrze …
tak jesteśmy jednym… dziwi cię to?
znowu uciekasz… Co tym razem?

Wiesz, że to niedorzeczne…
I ja też to wiem …
Kiedyś może się dogadamy, może jeszcze nie dziś, nie jutro, nie w tym miesiącu…
Ale kiedyś dogadać się musimy…
A na chwilę obecną schowaj się tam gdzie chcesz…
Ja też gdzieś przycupnę…
Wiesz gdzie mnie szukać i ja wiem gdzie mam szukać ciebie…

Do zobaczenia na kolejnym polu bitwy….

Mordy na sobie....




Kolejna egzekucja…
Cel stoi pod murem moich wspomnień…
Bron przeładowana obiekt namierzony…
Ułamki sekund dzielą ofiarę przed śmiercią…

Pal….

Środek nocy, las i dół…
Patrzę jeszcze raz na jego twarz…
Myśli mi się plączą…
Widzę nieruchome martwe oczy…
W czasie egzekucji ciekły mi łzy,
gdzieś prawa ręka przejechała po ścianie…
Tocząca się z niej krew nie powstrzymała mnie…
Co dziwne bez problemu trzymałam broń…
Patrzę na wyraz twarzy…
Nie czuję już uczuć, emocji w sobie…
Gdzieś jeszcze telepią się wspomnienia…
Ale to jedyne co pozostało...
Teraz czuje tylko pustkę…

Worek zamknięty, ciało już w grobie…
Śmierć to straszne przeżycie…
Ale można się do niego przyzwyczaić…
Przecież robię to od zawsze…
Łapie łopatę i zasypuje ciało ciemną ziemią…

Miną tygodnie zanim to sobie uświadomię…
Miną miesiące zanim to zrozumiem….
Przeminie wieczność a ja siedząc na prywatnym cmentarzysku
moich uczuć i emocji będę dalej odczuwać nienawiść do siebie…
Za każda osobę, którą w sobie zabiłam,
czeka mnie wieczność ciemności…




...................



Cała drżę…
Nie wiem, czemu jest tak źle…
Tego dnia cos drgnęło mnie…
Nie wiem, co…
wiem jedynie z telepie mnie…
Tulę grzejnik zimno mi
Lecz nie tam, gdzie ciało jest…
Zimno mi…
Gdzieś tu w środku zimno jest…

Czemu ruszył moje góry
me spokojne zimne skały…
Lawinowy pokrył puch
mą gnijącą w sercu ranę…

Musze zniszczy swoje góry,
aby drgnąć ich nie mógł nikt!
albo poddać się głosowi,
który pomóc pragnie mi…
Znowu drżę…
Tak bym chciała uciec stąd…
Znowu znikam sama w mrok,
lekkie dreszcze zabijają cicho mnie
w ten pochmurny, chłodny dzień……..

My...



Ja jak On…
Zwyrol bez skrupułów…
Potwór karmiący się czymś cierpieniem i śmiercią…
Ja jak On…
Bestia żyjąca pośród ludzi
udająca kogoś kim nie jest…
On jak ja…
zwierzę grasujące pomiędzy mrokiem a cieniem…
Kreatura przybierająca maskę uśmiechu i spokoju
nie mająca żadnych zahamowań…
On jak ja…
Wiecznie cierpiący i ubolewający
w rezultacie nie czujemy nic…
My razem tacy sami a tak różni…
Kiedy umrzemy opłacze
nas tyle samo jak i przeklnie …
Ulgę poczują wszyscy…
I kiedy przekroczymy odwieczną
bramę piekieł, będziemy równać się
z samym lucyferem…
Bo mając tyle uczuć wybraliśmy
tylko pychę, zło i agresje…
My razem…
Ciągnący się w dół,
napędzając się nawzajem
inspirujemy się do kolejnych chorych
poczynań z nami, w rolach głównych…