Nienawiść...



Świat ucieka…
przed bólem…
strachem…
stratą…
samotnością…
ja uciekam…
nieustannie, bez wytchnienia…
od lat,
choć w głowie mam wrażenie, że dekad…
nie patrząc już na ból…
strach…
stratę…
godząc się z samotnością…
lecz czy warto?
czy powinnam?
czy kiedyś ucieknę?

Każdy przed czymś ucieka…
każdy z czymś się zmaga…
Coraz bardziej mam wrażenie,
że dla każdego punkt odniesienia
rozpoczyna się w miejscu
najgorszej tragedii…

Nienawiść…
ciągle nieustannie mnie goni…
przepełnia moje trzewia…
wypełnia moje myśli…
goni mnie żądając „sprawiedliwości”…
a ja …
próbuje uciec…
wiem gdzie ta nienawiść mnie zaprowadziła…
wiem do czego dąży…

Kiedyś to ona mną kierowała…
Kiedyś to nienawiść podejmowała decyzje…
Kiedyś …
Teraz wiem, że to właśnie ona
odebrała mi człowieczeństwo…
odebrała miłość…
której teraz ani nie rozumiem
ani nie potrzebuje…
która teraz jest mi obca i zagrażająca…

Nienawiść ma potężna moc…
drzemie w niej siła, która nie raz podnosiła mnie z kolan…
szkoda, że tak dużym kosztem…
To właśnie ona rozerwała moje wnętrze…
I ona w pewnym momencie stała się największym lękiem…

Uciekam…
ukrywam się…
dążąc do neutralności…
obojętności…
lecz dziś w końcu mnie dogoniła …
schwytała moje serce w pułapkę…
próbuje znowu mną zawładnąć…
więc walczę…
po raz kolejny…
przegrałam…

Nienawidzę,
z całego plugawego serca…
Każdą komórką swojego parszywego ciała…
Każdą zaplutą myślą…
Każdym brudnym spojrzeniem…
ciągle…
pomimo tylu lat…

Jeśli jest we mnie jeszcze
chociaż jeden atmometr…
jeśli zostało jedno ziarenko dobra…
to znaczy że dalej mam nadzieje…
nie na to, że kiedyś się zmienię…
ta szczypta zarezerwowana jest dla ciebie…



Kłamstwo...







Siedząc w ciszy między słowem a westchnieniem…
Między jednym cichym uderzeniem serca…
w unoszących się oparach uczuć i emocji…
pomiędzy prawdą a kłamstwem…
Zajmującym jest decyzja człowieka o kłamstwie…
Jak bardzo desperacko musiała zacisnąć mu gardło,
aby podjąć tak trudną decyzje…
Brzydzę się kłamstwa,
lecz stało się ono jak by oddechem…
jak gdyby hemoglobiną w mojej krwi…

Fascynującym jest podjęcie decyzji o kłamstwie…
czasem zastanawiam się z czego ono wynika…
ze strachu?
z rozpaczy?
z bólu?
czy właśnie z desperacji…?

Świat nauczył mnie oddychać kłamstwem
żyć zgodnie z jego wolą…
Czasem budzę się nocami z przerażeniem,
czy aby nie zawładnęło już w pełni moim życiem…
Czy przypadkiem nie uwierzyłam w każde osobne,
najmniejsze kłamstwo mojego życia…
Chyba każdy ma powody aby kłamać…
oszukiwać..
zwodzić…
udawać…
Wiem co mnie pchnęło na tę ścieżkę…
tak zwane większe dobro…
cel uświęca środki
zbyt długo wymawiałam ten bełkot…
aż uwierzyłam, że tak właśnie jest…

A ludzie…
Widzę ich kłamstwa…
Czy też pchnęła ich rozpacz…?

Na początku kłamstwa są słodkie i satysfakcjonujące…
z czasem stają się zagmatwane i nieuporządkowane…
Tu większość się poddaje…
Lecz jeśli przejdzie się ten etap strachu,
kłamstwa stają się permanentne…
Poukładane, logiczne i niszczące…
Każdego dnia odczuwam ich ciężar…
Każdego dnia czuje ich metaliczny posmak…
Każdego dnia mącą spokój mojej duszy…
Każdego dnia, potęgują strach…

To co budzi mój największy lęk
to, to że kiedyś uwierzę w te wszystkie kłamstwa
i nigdy nie rozróżnię już czystej aksamitnej prawdy…
Kim wtedy się stanę?
I jak będę mogła z tym żyć?

Głupie pytania...





Złość
nieodgadniona…
niepojęta…
odrzucona…
gdyby żal potrafił mówić…
gdyby żal potrafił krzyczeć…
gdyby żal był namacalny…
jak wyraził by się w słowie...
jaką postać
  by tu przybrał…
co uczynił by w przestrzeni…
jaką cenę by zapłacił…

Znam uczucie…
tak odległe w mych wspomnieniach…
nienawiścią i agresją przepełnione…

Dziś pamiętam tamte noce…
Tak błagałam Cie o cuda…
Tak prosiłam na kolanach…
gdy historia zatoczyła swoje koło…
odwróciłam się od Ciebie…
nie prosiłam…
nie błagałam…
nawet żalu się pozbyłam…
pomyślałam, że Cię nie ma…
i tak trwałam przez lat kilka…
bez oparcia…
bez mojego Stworzyciela…

lecz gdy znowu powróciłam,
już nie było żalu, bólu…
gdzieś uleciał z mego wnętrza…
dziś powrócił…
jest potężny i gdzieś trawi moje wnętrze…
powiedz Boże jak zrozumieć mam to wszystko…
Znowu milczysz…
Znowu ciszę rozpościerasz…
Znów Ciebie tracę…
Lecz znam życie w tej ciemności…
nie chcę wracać na tę drogę…
Lecz umykasz w codzienności...
daj mi łaskę trwania blisko…
daj mi łaskę zrozumienia…
proszę Ojcze, nie opuszczaj swego dziecka…

Uzdrów ranę wciąż gnijącą…
roztop serce skute lodem…
rozkrusz pancerz zatwardziały…
podpal umysł aby spłoną wraz z oszustwem…

brzmię jak dziecko zagubione…
wciąż zadaję te pytania…
tak prostackie w swoim brzmieniu…
czemu stało się to wszystko?
czemu w ogóle nie pomogłeś?
może czasu tam nie miałeś…
może wtedy nie patrzyłeś…
albo wcale nie słuchałeś…
może coś Ci gdzieś umknęło…

Brzmię jak głupiec …
ślepy, głuchy, niedojrzały…
Tyle razy już słyszałam te pytania
od tak wielu poranionych…
nie wiedziałam jaki sens jest tam zawarty…
dalej nie wiem…
lecz odpowiedz pożądana…..