Nagrobek dobra...

Nie mam już o co walczyć…
nie ma już nic…
nawet siebie…
wszystko co mnie stanowiło…
wszystko o co walczyłam…
wszystko …
oddałam za cenne zniszczenia siebie…
za cenę własnego ciała…
za chwilę przyjemności…
co gorsza nawet nie swojej przyjemności…

dziś jestem już w pełni przedmiotem…
taką siebie uczyniłam…
to nie ludzie krzywdzą i niszczą nas najbardziej…
oni są zapalnikiem…
największe rany zajadamy sobie sami…
sami siebie karzemy, wykorzystujemy, wypaczamy…

znam grę w oszustwo…
znam grę masek i ułudy…
znam ją doskonale…
i po raz kolejny rozpoczęłam tę grę…
lecz tym razem z własnej woli…
przez konsekwencję własnych czynów…
….
przez czyny jakich się dopuszczamy…
nie zasługujemy na miłość, zaufanie i dobro…
jesteśmy zwykłymi skurwielami…
jesteśmy źli…
nie ma na to żadnego usprawiedliwienia…
nigdy nie spojrzę na to łagodnym okiem…
i tak potępiamy siebie nawzajem…
co gorsza ja potępiam ciebie bardziej…
ciebie i siebie…
bo mam świadomość jak złym jest to czego się dopuszczamy…

stoję nad grobem własnej moralności i zasad…
stoję nad przepaścią własnego dobra…
zakopuje je powoli i jednostajnie…
psuję się i upadlam…
upokarzam i odbieram sobie godność…
jeszcze tylko chwila…
jeszcze moment i będę stawiać nagrobek…
jeszcze chwila i ostatnie łzy wyleje..
i będę taka jak wszyscy…
pochłonięta światem, którego nienawidzę…




Porażka...




Stałam się tym co nienamacalne…
całe życie walczyłam…
z bólem…
nienawiścią…
złem …
cierpieniem…
śmiercią…
to wszystko trawiło moje serce…
niszczyło je…
nie jestem wojownikiem…
jestem dezerterem…
tchórzem…
zbrodniarzem…
zdrajcą…

kiedyś miałam marzenia o dobru…
broniłam się przed tym jak widzą mnie ludzie…
jak mnie nazywają…
dziwka…
kurwa…
szmata…
walczyłam z opiniami, że jestem nie taka…
nie tak jak wszyscy…
nie taka jak powinnam…
wściekle walczyłam i szłam w zaparte…
uciekałam przed nienawiścią…
nie tylko do siebie…
ale ją jeszcze akceptowałam…
przyjęłam ją…
bo to chroniło innych…
innych przed moją nienawiścią do nich….

nauczyłam się żyć bez uczuć…
bez pragnień bliskości i miłości…
nauczyłam się wydawać chłodny osąd…
kłamać bez mrugnięcia okiem…
udawać rzeczy, których nawet nie znam…
prawda stała się wrogiem…
odsłoniła by zbyt wiele brudu…
a nikt by tego nie zrozumiał…
nie uszanował by tego…
może parę osób...
jeśli w ogóle…

kiedyś miałam marzenie być lepszym człowiekiem…
dobrym…
współczującym…
uczynnym…
pomocnym…
wspierającym…
kochającym…
kiedyś…
dziś …
leże na skraju pola bitewnego…
jako trup i przegrany…
nie stoję już na nogach…
nie mam już siły…
obok mnie leży nienawiść i zło…
przegrałam i będę tym czym widzą mnie ludzie…
nie mam już domu ani rodziny…
nie mam już nic, prócz gorzkiego smaku porażki…
metalicznego posmaku zła…
i tępego poczucia bólu…

będę taka jak wszyscy…
dwulicowa…
zakłamana…
zła…
skupiona tylko na sobie…
a wszystko co było dobre, o co walczyłam…
zostanie zamknięte w lochu za niewinność,
która zniszczyła moją nędzną skorupę……..